Kącik Kornelkowego Taty - życie po porodzie


Nie mogę się skupić. To już kolejny raz, jak siadam do pisania i kolejny raz, jak spod moich palców wypływają nieskładne litery i słowa. Myśli uciekają i nie nadążam ich zapamiętywać czy katalogować. I tak jest od czasu porodu. Ale o tym za chwilę…

Po porodzie Żony, w dzień Jej wyjścia ze szpitala wziąłem trzytygodniowy urlop. Nie, nie, nie to co myślicie! Nie po to, aby opić przyjście na świat potomka, ale po to, aby ulżyć Żonie, pomóc jej przetrwać najgorsze chwile, no i oczywiście po to żeby poznać Dziecko i żeby Ono poznało mnie. Trzy tygodnie uroczej „laby”, podczas której nie robiłem nic ciekawego, a tylko przewijałem, przemywałem, przebierałem, doglądałem, zrywałem się w nocy na każde stęknięcie, tuliłem, klepałem, wyganiałem kolki, chodziłem na spacery etc. etc. Przeniosłem się do pokoju dziecka, aby móc to robić sprawniej, podczas gdy Żona pozostała w naszej sypialni. W nocy przynosiłem dziecko na karmienie, ale na tym się kończyło Jej męczenie – w końcu po męczącym porodzie naprawdę wymagała odpoczynku i czasu na regenerację. Pozostałą część dnia spędzaliśmy na normalnych czynnościach domowych – zakupach, sprzątaniu itp. Sprawę mocno komplikowały kolki, wzdęcia, gazy i także fala upałów, która akurat nasz kraj napadła – wszystko to nasza Kornelia bardzo ciężko przeżywała.

I tak niepostrzeżenie, ten jeden samokopiujący się dzień żarłocznie pochłonął mój urlop. Do pracy wróciłem jak po weekendzie – nic nie wypoczęty, zagubiony i mając wrażenie, że coś tracę, że coś mi umyka. Dzień nabrał za to nowego tempa – od pobudki o godzinie 6.20 do powrotu z pracy około 16.30 czas przygotować się do i skoncentrować się na pracy. Od 17.00 do ok. 21.00 – na dziecku. Zostaje kilka chwil dla siebie i siebie nawzajem z Żoną, potem sen – i… koło się powtarza. Już nie śpię w pokoju z dzieckiem, wróciłem do sypialni, zamieniając się z Żoną miejscami. I tak do weekendu, kiedy na dwie noce śpimy razem „u dziecka”, a dzień wypełniamy pracami domowymi i spacerami.

Co się natomiast nie zmieniło, to moje zmęczenie. Codziennie mam problem, by się obudzić, codziennie po pracy nie mam na nic sił, codziennie muszę przełamywać powstałe w okolicach porodu bariery w moim mózgu. Wieczorem kładę się spać z poczuciem pustki, rano budzę się czując, jakby moją jaźń podświadomość posklejała przy pomocy taśmy klejącej i zszywacza. Ta psychiczna prowizorka powoduje, że czuję się swoją własną rozwodnioną esencją. Analizuję swój stan psychiczny częściej niż było to wcześniej, a wnioski nie nastrajają mnie optymizmem. Stąd też mam wrażenie, że Kornelii oddałem dużo więcej niż trochę materiału genetycznego do Jej stworzenia i czasu poświęconego dotychczas. Oddałem jej nie tylko swoje serce, ale i siły witalne, energię, inteligencję. Myślę, że dziecko z nas wysysa… trzeba się z Nim dzielić tym, co mamy najlepsze, aby się sprawnie rozwijało – ale za jaką cenę? Czy rodzic, nawet taki, który się względnie wysypia musi stać się zombie? Czy jest to normalne, czy też to tylko moja osobista reakcja na obrócenie świata o 90 stopni (bo na swoje życie patrzę teraz jakoś z boku)? Wiem jedno, że mam szansę jako rodzic – nie, jako człowiek! – tylko wtedy, gdy dalej się będę rozwijał, kiedy pustkę wypełnię czymś nowym!


Życie toczy się dalej. Nowsze pokolenia stąpają po grobach starszych, zamieniając stare ideologie w jeszcze starsze hasła. Wszystko to już było. Każdy jest sumą swoich osobistych doświadczeń, ale… nie tylko. Nasze dziecko zastąpi nas w pełni, niosąc dalej w świat oderwane kawałki swoich rodziców, złożone z fragmentów naszych rodziców, okruchów ich rodziców… Każdy z nas jest sumą takich przeszłości. I tylko od nas zależy, jakimi uczuciami te okruchy będą przepełnione. Obyśmy je zapełnili miłością, szacunkiem, czułością, mądrością, spokojem i dobrym humorem…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kornelkowa Mama na tropie wysypki!

Post dr Dąbrowskiej - dlaczego powinnam go przejść.

Pawilon ogrodowy SANKT HANS z Jysk - co powiemy na jego temat?