Program "uzdrawiam moją rodzinę nową dietą" uważam za rozpoczęty!
Ostatnio pisałam Wam, o moim jedynym w zasadzie na ten rok postanowieniu.
Od 1 stycznia rozpoczęłam dietę. Trudną, rygorystyczną, a przede wszystkim głupią i nieracjonalną DIETĘ KOPENHASKĄ. Wytrwałam na niej 10 dni (no takich niepełnych, bo 10 dnia stwierdziłam, że nie mam już 18 lat i drugi raz nie pozwolę sobie na takie nonsensy!).
I nie chodzi tu o brak silnej woli, czy o to, że nie dałabym rady, bo pewnie gdybym się uparła to i miesiąc mogłabym jeść steki wołowe, jajka, szpinak, a zamiast śniadania pić czarną kawę z cukrem.... tylko po raz kolejny zadałam sobie pytanie.... po co? I właściwie dlaczego tak bzdurnie niszczę swoje zdrowie?
Siedziałam tak sobie na kanapie i czułam jak kręci mi się w głowie. Wówczas już któryś raz podczas tej edycji diety zaczęłam myśleć o tym jakie to jest głupie....
Owszem schudłam prawie 6 kg przez te 10 dni (pytanie ile z nich to tylko woda?), ale jakim kosztem??? Przecież miałam być zdrowsza dla siebie, dla Kornelki, dla całej mojej rodziny. Miałam odbudować siły, a nie tylko siedzieć i czuć, że mąci mi się w głowie albo wyżywać się na moim otoczeniu, dlatego że mnie ssie w żołądku, a ja do jutra już zjeść nic nie mogę.
Faktem jest, że dieta ta nieco obkurczyła mi żołądek i teraz porcje jedzenia wydają mi się duże nawet jak jem niewiele, ale przecież nie można nie jeść nić przez 24 godziny (tzn. można, ale po co???)
Po diecie kopenhaskiej miałam przejść na dietę 1000 kalorii i miało to nastąpić w ten czwartek. Natomiast w niedzielę doszłam do wniosku, że czekać już nie będę.
Zaczęłam od zaraz. Wdrażając tym samym program uzdrawiania całej mojej rodziny. Każdemu z nas się przyda lepsze jakościowo, mniej przetworzone i nie wspomagane konserwantami jedzenie :-)
Na śniadanko uraczyłam Kornelkowego Tatę wraz z naszą Córeczką jajecznicą z łososiem i szczypiorkiem oraz bułeczkami pełnoziarnistymi bogato zdobionymi zieleniną :-)
Na obiad przygotowałam pizzę na pełnoziarnistym cieście, a na deser owoce zapiekane pod chrupiącą kruszonką. Do tego posiłku zasiedliśmy już wszyscy razem :-)
Przepisy na te smakołyki znajdziecie w kolejnych postach, które ukażą się niebawem.
Ja najadłam się dosłownie kawałkiem pizzy i odrobiną deseru, a moja rodzinka spałaszowała resztę.
Kornelia jadła pizzę po raz pierwszy samodzielnie, bo ostatnio uczymy ją jeść samą i nieźle jej to wychodzi.
Zapraszam zatem do śledzenia nowości na blogu, bo przygotowuję dużo nowego materiału :-)
Od 1 stycznia rozpoczęłam dietę. Trudną, rygorystyczną, a przede wszystkim głupią i nieracjonalną DIETĘ KOPENHASKĄ. Wytrwałam na niej 10 dni (no takich niepełnych, bo 10 dnia stwierdziłam, że nie mam już 18 lat i drugi raz nie pozwolę sobie na takie nonsensy!).
I nie chodzi tu o brak silnej woli, czy o to, że nie dałabym rady, bo pewnie gdybym się uparła to i miesiąc mogłabym jeść steki wołowe, jajka, szpinak, a zamiast śniadania pić czarną kawę z cukrem.... tylko po raz kolejny zadałam sobie pytanie.... po co? I właściwie dlaczego tak bzdurnie niszczę swoje zdrowie?
Siedziałam tak sobie na kanapie i czułam jak kręci mi się w głowie. Wówczas już któryś raz podczas tej edycji diety zaczęłam myśleć o tym jakie to jest głupie....
Owszem schudłam prawie 6 kg przez te 10 dni (pytanie ile z nich to tylko woda?), ale jakim kosztem??? Przecież miałam być zdrowsza dla siebie, dla Kornelki, dla całej mojej rodziny. Miałam odbudować siły, a nie tylko siedzieć i czuć, że mąci mi się w głowie albo wyżywać się na moim otoczeniu, dlatego że mnie ssie w żołądku, a ja do jutra już zjeść nic nie mogę.
Faktem jest, że dieta ta nieco obkurczyła mi żołądek i teraz porcje jedzenia wydają mi się duże nawet jak jem niewiele, ale przecież nie można nie jeść nić przez 24 godziny (tzn. można, ale po co???)
Po diecie kopenhaskiej miałam przejść na dietę 1000 kalorii i miało to nastąpić w ten czwartek. Natomiast w niedzielę doszłam do wniosku, że czekać już nie będę.
Zaczęłam od zaraz. Wdrażając tym samym program uzdrawiania całej mojej rodziny. Każdemu z nas się przyda lepsze jakościowo, mniej przetworzone i nie wspomagane konserwantami jedzenie :-)
Na śniadanko uraczyłam Kornelkowego Tatę wraz z naszą Córeczką jajecznicą z łososiem i szczypiorkiem oraz bułeczkami pełnoziarnistymi bogato zdobionymi zieleniną :-)
Na obiad przygotowałam pizzę na pełnoziarnistym cieście, a na deser owoce zapiekane pod chrupiącą kruszonką. Do tego posiłku zasiedliśmy już wszyscy razem :-)
Przepisy na te smakołyki znajdziecie w kolejnych postach, które ukażą się niebawem.
Ja najadłam się dosłownie kawałkiem pizzy i odrobiną deseru, a moja rodzinka spałaszowała resztę.
Kornelia jadła pizzę po raz pierwszy samodzielnie, bo ostatnio uczymy ją jeść samą i nieźle jej to wychodzi.
Zapraszam zatem do śledzenia nowości na blogu, bo przygotowuję dużo nowego materiału :-)
Ojej, same pyszności i w dodatku jeszcze zdrowe! Czekam na przepis na tą apetyczną pizzę :)
OdpowiedzUsuńZapraszam zatem, bo przepis już opublikowany :-)
UsuńWprowadzając dietę warto pamiętać, że jedzenie i woda to nie wszystko. Podstawą jest kompleksowa zmiana trybu życia, np. wprowadzenie większej ilości ruchu na świeżym powietrzu :)Powodzenia we wprowadzaniu postanowień noworocznych!
OdpowiedzUsuńZ tym ruchem to tak różnie... nie jestem typem kanapowca, bo w zasadzie ciągle jestem w ruchu, aczkolwiek na sporty ostatnio nie mam ani ochoty ani za bardzo zdrowia. Kręgosłup siada, kolana siadają... najpierw muszę zrzucić parę kilo, aby wrócić do biegania. Do tego męczy mnie bakteria w zatokach i mam wieczny katar i kaszel, a to też mnie nie zachęca do wyczynów.
UsuńNa razie poprzestaję na długich spacerach z Kornelią, a za kilka dni mam zamiar trochę ćwiczyć w domu, bo na więcej czasu mi brak...:-(