Ciąża - stan błogosławiony?
Jeszcze kilka lat temu jakby mnie ktoś zapytał, czy wyobrażam sobie siebie jako matkę, to bez wahania odpowiedziałabym, że nie! Dzieci mieć nie planuję i koniec kropka. Jako człowiek porywczy i znerwicowany uważałam zawsze, że nie mam cierpliwości do dzieci. Drażniło mnie wszystko z nimi związane i nie mogłam zrozumieć jak można być np. przedszkolanką czy nauczycielką (dlatego też nigdy nie miałam zamiaru iść w ślady mojej mamy). Z pewnego rodzaju politowaniem patrzyłam na ciężarne kobiety i nie mogłam zrozumieć jak można z własnej woli "skazywać się" na taki balast i brzuch? Pewnie nie jedna z Was teraz pomyśli, że to okrutne co napisałam i dziwne z mojej strony.
Jednak dużo się przez te kilka lat we mnie zmieniło. Słyszałam kiedyś opinię, że charakter człowieka zmienia się średnio co 7 lat, w moim przypadku się to sprawdza w 100%:-)
Swojego męża poznałam jak miałam 21 lat (3*7, akurat przypadło na okres zmian charakteru:-)), było to 8 lat temu. Wtedy jeszcze moje poglądy można było definiować tak jak to opisałam na początku. Teraz jesteśmy już 4 lata po ślubie i dwa lata temu postanowiliśmy, że nasza rodzina za jakiś czas dopełni się poprzez małego szkraba. Początkowo chcieliśmy nacieszyć się sobą, podróżować, realizować siebie zawodowo, ale z czasem przestało nam to wystarczać, czasem sobie myślę, że przede wszystkim mnie to przestało wystarczać. Stanęłam w miejscu, miałam wrażenie że każdy dzień jest podobny do dnia poprzedniego i że nic prócz pracy nie mam.
Podjęliśmy więc decyzję o tym, że czas coś zmienić.
Początkowo nie było kolorowo, bo okazało się że chcieć to nie od razu móc. Stan mojego zdrowia i długotrwałe przyjmowanie antykoncepcji wymagało oczyszczenia organizmu i wyregulowania procesów hormonalnych, które jak na złość nie chciały się ustabilizować. Praktycznie całkowity zanik mojej tarczycy nie ułatwiał mi walki. Zostałam królikiem doświadczalnym, na którym metodą prób i błędów próbowano różnych leków (jedyne co im zawdzięczam to 15 kg więcej w ciągu 3 miesięcy, których nie pozbyłam się do dnia zajścia w ciążę). Wreszcie powiedziałam BASTA! Czas dać dojść do głosu naturze! Nie biorę NIC! Gdy już miałam wrażenie, że po pół roku oczyszczania ze wszystkiego mój organizm wreszcie funkcjonuje w miarę normalnie podjęliśmy starania. Trwały raptem 2 miesiące:-)
O ciąży wiedziałam w zasadzie od pierwszego dnia jej istnienia. Mój organizm zareagował natychmiast i tylko czekałam aż wreszcie test pokaże co powinien:-)
Początkowo wszystko szło jak planowałam i tak jak to sobie wyobrażałam, ale życie to niestety nie bajka i po około miesiącu w pracy w toalecie przeżyłam szok:-/ Szybki telefon do męża, szybko umówiona wizyta u lekarza i zwolnienie na miesiąc z pracy, bo ciąża zagrożona i muszę leżeć "plackiem". Leżałam miesiąc, drugi, trzeci (dobrze, że w domu a nie w szpitalu). Umowa o pracę kończyła mi się 31 grudnia, więc ledwo załapałam się na kodeksowe przedłużenie do dnia porodu, a przez fakt iż tak szybko musiałam wykazać się L4 z kodem "B" i przyznać się do ciąży nie było możliwości, aby fakt ten "zataić" i pracować jak gdyby nigdy nic.
Przez pierwsze trzy miesiące brak ruchu i jakichkolwiek mdłości dołożył mi kolejne 7 kg balastu. Najgorsze jednak było to, że z ogromnym stresem wyczekiwałam kolejnych wizyt. Usg to najchętniej chciałam mieć robione co tydzień, bo bałam się czy ta drobinka dalej tam jest, czy to tylko może jakiś sen?
Trzy razy awaryjnie lądowałam w szpitalu lub u lekarza, bo działo się nie to co powinno, ale odpoczynek i luteina dały radę i w kroczyłam wreszcie w 4 miesiąc ciąży, który przyniósł ukojenie moim zszarganym nerwom. Zaczęłam czuć się normalnie, dostałam zwolnienie na którym mogłam w końcu wstać z łóżka i nawet wyjść na krótki spacer czy też małe zakupy.
II trymestr był dla mnie łaskawy, czułam się dobrze i chociaż brzuch urósł mi już wtedy dość pokaźnie byłam bardzo zadowolona. Jedynym negatywnym objawem była zgaga.
Pierwsze ruchy dziecka i określenie przez doktora płci naszej dzidzi podbudowało mnie jeszcze bardziej. To wszystko zaczęło nabierać kształtu i w końcu wydawało się być realne.
Mogłam przystąpić do kompletowania wyprawki, mogłam mówić do brzuszka po imieniu, z dnia na dzień darzyłam większym uczuciem tę małą istotkę, kopiącą mnie od wewnątrz maleńkimi jeszcze nóżkami.
Dzisiaj jestem na końcu tej drogi, III trymestr dał mi trochę w kość. Rwa kulszowa łapie mnie przy każdym dłuższym staniu, czasem boli mnie głowa i niestety muszę obejść się bez leków, bo paracetamol nigdy mi nie pomagał (i tak pozostało również w ciąży), jestem już tak okrągła niczym "Wańka Wstańka" i bez pomocy męża nawet z kanapy ciężko mi się podnieść.
Jestem szczęśliwa i doczekać się nie mogę, aż nasze dziecko zechce wyjść z mojego ogromnego już brzucha.
Teraz uważam, że ciąża to piękny okres w życiu kobiety, że to czas kiedy może ona (w zasadzie powinna - mnie to na szczęście umożliwił los) skupić się na sobie i rosnącym w niej maleństwie. Nie martwię się póki co rozstępami na dole mojego brzucha, a niestety nie udało mi się ich uniknąć - pojawiły się dwa tygodnie temu jak Kornelcia zaczęła głową przygotowywać się powoli do wyjścia. Pocieszam się, że przebarwienia na twarzy znikną po ciąży (po rozmowie z dermatologiem mam przynajmniej taką nadzieję). 26 kg które przybrałam w czasie ciąży również planuję zrzucić na spacerkach z córeczką.
Martwi mnie jednak fakt, iż po porodzie w moim brzuchu nie będą mnie kopały te małe piętki, a odczuwać tam będę jedynie pustkę.
Ale gdy ta pustka już będzie mi bardzo doskwierała to namówię męża na kolejny błogosławiony stan:-)
Jednak dużo się przez te kilka lat we mnie zmieniło. Słyszałam kiedyś opinię, że charakter człowieka zmienia się średnio co 7 lat, w moim przypadku się to sprawdza w 100%:-)
Swojego męża poznałam jak miałam 21 lat (3*7, akurat przypadło na okres zmian charakteru:-)), było to 8 lat temu. Wtedy jeszcze moje poglądy można było definiować tak jak to opisałam na początku. Teraz jesteśmy już 4 lata po ślubie i dwa lata temu postanowiliśmy, że nasza rodzina za jakiś czas dopełni się poprzez małego szkraba. Początkowo chcieliśmy nacieszyć się sobą, podróżować, realizować siebie zawodowo, ale z czasem przestało nam to wystarczać, czasem sobie myślę, że przede wszystkim mnie to przestało wystarczać. Stanęłam w miejscu, miałam wrażenie że każdy dzień jest podobny do dnia poprzedniego i że nic prócz pracy nie mam.
Podjęliśmy więc decyzję o tym, że czas coś zmienić.
Początkowo nie było kolorowo, bo okazało się że chcieć to nie od razu móc. Stan mojego zdrowia i długotrwałe przyjmowanie antykoncepcji wymagało oczyszczenia organizmu i wyregulowania procesów hormonalnych, które jak na złość nie chciały się ustabilizować. Praktycznie całkowity zanik mojej tarczycy nie ułatwiał mi walki. Zostałam królikiem doświadczalnym, na którym metodą prób i błędów próbowano różnych leków (jedyne co im zawdzięczam to 15 kg więcej w ciągu 3 miesięcy, których nie pozbyłam się do dnia zajścia w ciążę). Wreszcie powiedziałam BASTA! Czas dać dojść do głosu naturze! Nie biorę NIC! Gdy już miałam wrażenie, że po pół roku oczyszczania ze wszystkiego mój organizm wreszcie funkcjonuje w miarę normalnie podjęliśmy starania. Trwały raptem 2 miesiące:-)
O ciąży wiedziałam w zasadzie od pierwszego dnia jej istnienia. Mój organizm zareagował natychmiast i tylko czekałam aż wreszcie test pokaże co powinien:-)
Początkowo wszystko szło jak planowałam i tak jak to sobie wyobrażałam, ale życie to niestety nie bajka i po około miesiącu w pracy w toalecie przeżyłam szok:-/ Szybki telefon do męża, szybko umówiona wizyta u lekarza i zwolnienie na miesiąc z pracy, bo ciąża zagrożona i muszę leżeć "plackiem". Leżałam miesiąc, drugi, trzeci (dobrze, że w domu a nie w szpitalu). Umowa o pracę kończyła mi się 31 grudnia, więc ledwo załapałam się na kodeksowe przedłużenie do dnia porodu, a przez fakt iż tak szybko musiałam wykazać się L4 z kodem "B" i przyznać się do ciąży nie było możliwości, aby fakt ten "zataić" i pracować jak gdyby nigdy nic.
Przez pierwsze trzy miesiące brak ruchu i jakichkolwiek mdłości dołożył mi kolejne 7 kg balastu. Najgorsze jednak było to, że z ogromnym stresem wyczekiwałam kolejnych wizyt. Usg to najchętniej chciałam mieć robione co tydzień, bo bałam się czy ta drobinka dalej tam jest, czy to tylko może jakiś sen?
Trzy razy awaryjnie lądowałam w szpitalu lub u lekarza, bo działo się nie to co powinno, ale odpoczynek i luteina dały radę i w kroczyłam wreszcie w 4 miesiąc ciąży, który przyniósł ukojenie moim zszarganym nerwom. Zaczęłam czuć się normalnie, dostałam zwolnienie na którym mogłam w końcu wstać z łóżka i nawet wyjść na krótki spacer czy też małe zakupy.
II trymestr był dla mnie łaskawy, czułam się dobrze i chociaż brzuch urósł mi już wtedy dość pokaźnie byłam bardzo zadowolona. Jedynym negatywnym objawem była zgaga.
Pierwsze ruchy dziecka i określenie przez doktora płci naszej dzidzi podbudowało mnie jeszcze bardziej. To wszystko zaczęło nabierać kształtu i w końcu wydawało się być realne.
Mogłam przystąpić do kompletowania wyprawki, mogłam mówić do brzuszka po imieniu, z dnia na dzień darzyłam większym uczuciem tę małą istotkę, kopiącą mnie od wewnątrz maleńkimi jeszcze nóżkami.
Dzisiaj jestem na końcu tej drogi, III trymestr dał mi trochę w kość. Rwa kulszowa łapie mnie przy każdym dłuższym staniu, czasem boli mnie głowa i niestety muszę obejść się bez leków, bo paracetamol nigdy mi nie pomagał (i tak pozostało również w ciąży), jestem już tak okrągła niczym "Wańka Wstańka" i bez pomocy męża nawet z kanapy ciężko mi się podnieść.
Jestem szczęśliwa i doczekać się nie mogę, aż nasze dziecko zechce wyjść z mojego ogromnego już brzucha.
Teraz uważam, że ciąża to piękny okres w życiu kobiety, że to czas kiedy może ona (w zasadzie powinna - mnie to na szczęście umożliwił los) skupić się na sobie i rosnącym w niej maleństwie. Nie martwię się póki co rozstępami na dole mojego brzucha, a niestety nie udało mi się ich uniknąć - pojawiły się dwa tygodnie temu jak Kornelcia zaczęła głową przygotowywać się powoli do wyjścia. Pocieszam się, że przebarwienia na twarzy znikną po ciąży (po rozmowie z dermatologiem mam przynajmniej taką nadzieję). 26 kg które przybrałam w czasie ciąży również planuję zrzucić na spacerkach z córeczką.
Martwi mnie jednak fakt, iż po porodzie w moim brzuchu nie będą mnie kopały te małe piętki, a odczuwać tam będę jedynie pustkę.
Ale gdy ta pustka już będzie mi bardzo doskwierała to namówię męża na kolejny błogosławiony stan:-)
Szybko udało się Wam z dziudziusiem, my staraliśmy się aż (choć dla niektórych pewnie tylko) rok. 30/31 tydzień - brzusio w końcu wygląda jak ciążowy, bo zaczął się pojawiać niedawno... Już teraz psychicznie nastawiam się na zrzucanie zbędnych kg po ciąży, mam nadzieje, że wszystko z moim ciałem wróci do normy. Te kopniaki - ach, też będę za nimi tęsknić! i to jak, są niesamowicie przyjemne :)
OdpowiedzUsuńBędę chętnie zaglądać do Ciebie, na kiedy masz termin? :)
Ja mam termin za 4 dni, czyli 27 czerwca:-) Chodzę już jak to się mówi "na ostatnich nogach":-)
UsuńJa nigdy nie planowałam dziecka, nigdy nie przepadałam za dziećmi. Jestem osobą bardzo wygodną - cenie sobie ciszę i spokój. Mówiłam narzeczonemu, że nie chce nigdy dzieci, on tylko kręcił głową. A tu wpadka. No cóż zdarzyło się. Płakałam 3 dni i ciągle myślałam, że muszę się pozbyć tego "czegoś". Po 3 dniach mi przeszło, szok minął i tym razem zaczęłam płakać, że jednak nie chce sie pozbywać dziecka :)
OdpowiedzUsuńJuż przed pierwszym usg już czułam że kocham te maleństwo. Pierwsze usg miałam w 8 tygodniu, było widać małą fasolkę :) Przy następnym usg w 15 tygodniu narzeczony był ze mną i wyszedł stamtąd zachwycony powiedział, że będzie ze mną na każdym usg :) Do tej pory na samo wspomnienie tego dnia na mojej twarzy pojawia się wielki uśmiech :) Mój K tak fajnie cieszył się, że widział dzidzie i że machała rączkami i nóżkami :) Teraz jestem w połowie ciąży, niedługo wizyta u lekarza i kolejne usg którego nie moge się doczekać.
Jestem już spokojniejsza i wiem, że wszystko będzie dobrze. Martwi mnie jednak że do tej pory w ogóle nie przytyłam a wręcz schudłam - a wszystkie wyniki mam bardzo dobre, no ale brzusio robi się powoli widoczny więc kupiłam luźniejsze bluzeczki